Kiedy szedł do swojego pokoju, zadzwonił telefon stacjonarny.
- Blaze, odbierzesz? - zawołał z pokoju, na co ona się zaśmiała.
- Co ja jestem, twoja osobista sekretarka? - prychnęła, wstając z kanapy i podnosząc telefon. Natychmiast przywitał ją piskliwy, kobiecy głos.
- Witam, z tej strony Kim z Saint Vincent, dzwonię tylko, aby potwierdzić wizytę Lucasa jutro o 17. - powiedziała, a Blaze przystanęła.
Saint Vincent? Czemu oni mieliby dzwonić do Luke'a?
- Uch, tak. Tak, jutro. Idealnie. - odpowiedziała. Kiedy już się rozłączyła, usiłowała poskładać myśli. Może to tylko rutynowa kontrola. Weszła na górę po schodach i otworzyła drzwi do pokoju Luke'a.
Gdy weszła, on zdejmował koszulkę przez głowę. - Poczekaj, kochanie. Jestem prawie gotowy.
- Co będziesz robił jutro w Saint Vincent? - zapytała, na co on zamarł. - Mam na myśli, to tylko kontrola, zgadza się? - spytała, a on westchnął.
- Blaze... - powiedział, a ona poczuła, że jej serce się zatrzymuje.
- Luke, co się dzieje?
- Blaze, ja-ja mam raka. - powiedział, a ona po prostu patrzyła się na niego.
- Ja nie... raka? - zapytała, a on przytaknął, nie patrząc jej w oczy. Usiadła na jego łóżku, wpatrując się w podłogę. Po kilku minutach, on usiadł obok niej. Wydawałoby się, że siedzieli tak przez kilka dni w ciszy, może to były godziny, a może nawet tylko minuty.
- Blaze, proszę, powiedz coś. - błagał.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytała bezbarwnym tonem, nie odwracając wzroku od zagraconej podłogi.
- Nie wiem. - odparł, chwytając jej dłoń. Nie ścisnęła jej, tak, jak zawsze to robiła. Nawet się nie ruszyła.
- Jakiego rodzaju? - zapytała w końcu, podczas gdy on pocierał jej dłoń.
- Białaczka limfatyczna*, stadium czwarte.
- O mój Boże. - załkała, wreszcie się łamiąc, kiedy on cicho płakał wraz z nią. Mocne szlochy wstrząsały jej ciałem, zaś po jego twarzy spływały ciche łzy. Przez godziny trzymał ją, kiedy płakała, aż reszcie się wymęczyła i zasnęła. Zabrał ramiona z jej ciała i zszedł na dół po schodach. Wszedł do kuchni, witając się ze swoją matką.
- Wszystko w porządku? Słyszałam płacz Blaze. - powiedziała, podczas gdy Luke przeszukiwał lodówkę.
- Powiedziałem jej. - westchnął, a jego matka spojrzała na niego.
- Nareszcie? - spytała, na co przytaknął.
- Przyjęła to lepiej niż sądziłem. Cóż, nie odeszła, ani nie krzyczała na mnie, więc wziąłem to za dobry znak. - odparł, a jego mama skinęła głową.
- Cieszę się, że wreszcie jej powiedziałeś. - powiedziała.
- Czemu to właśnie mi się przytrafiło? - zapytał, czując, jak jego ściany się walą, a łzy znowu zaczynają spływać po jego twarzy. Matka przytuliła go mocno gdy płakał, jego łzy lądowały na jej głowie.
- Och, słoneczko. Najgorsze rzeczy przytrafiają się najlepszym ludziom. - powiedziała, a on potrząsnął głową i otarł swoje łzy. Uśmiechnął się do niej słabo, po czym wrócił schodami na górę. Położył się na łóżku, przyciągając Blaze blisko do swojego ciała.
- Mogę iść z tobą jutro? - zapytała, zaskakując go.
- Tak. - odetchnął. - Tak, oczywiście.
To był dzień, w którym dowiedziała się, że Luke Hemmings umiera.
*białaczka limfatyczna czyli rozrost białych krwinek we krwi i szpiku kostnym, co powoduje zanik zdrowych krwinek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz